Ważne informacje

Na opublikowane tutaj dzieła jest nałożona klauzula prawna, która zabrania kopiowania dzieła lub przyznawania się do jej stworzenia. 

O nas

Strona została stworzona przez jedną osobę.
Jeśli chcesz zgłosić jakiś błąd, przesłać jakąś pracę artystyczną lub porozmawiać, pisz na:
@a.a.silva.org@gmail.com

 

 

 

 

 

Piorun przebił się przez burzowe chmury i spektakularnie rozdzielił miękkie szare obłoki, wbijając się w ziemię. Złocisty pocisk został ciśnięty z siłą dziesięciu tysięcy amperów w ziemię, a jego trzask słyszano przez grube szkolne szyby. Przedostał się na ich teren szkolny, wywołując panikę zarówno u młodszych, jak i u starszych uczniów, którzy nie byli przyzwyczajeni do takich widoków. Mało kiedy błyskawice nawiedzały tereny Christchurch, a przez ostatnie miesiące było ich stosunkowo mało w porównaniu do wcześniejszych wyładowań atmosferycznych. 

Ronald przyzwyczaił się do hałaśliwych piorunów, spędzając swoje wakacje w Waikanae. Nieczęsto wychodził z hotelu przez zabójcze pioruny, które nie opuszczały ich przez następne kilka dni. Zdążył przyzwyczaić się już do trzasków, które wywołują gromy i przestał zwracać na nie uwagę. W tamtym czasie dni ciągnęły mu się jak tygodnie, a tygodnie jak lata. Na szczęście wrócili wcześniej, gdy tylko niebo się rozpogodziło. Zdążyłem przeczytać wszystkie książki, które ze sobą zabrałem  –  pomyślał Ron, utrzymując policzek na dłoni. Zwrócił swój wzrok na pana Spruce’a, który próbował uspokoić przerażonych uczniów. 

  –  Wszystko będzie dobrze. Chronią nas piorunochrony  –  mówił radiowym głosem mężczyzna o głowie siwej jak gołąb. Stąd też starsi uczniowie wymyślili przezwisko i od tamtego czasu nauczyciel fizyki był znany jako "Gołąb".  –  W klasie nie grozi nam żadne niebezpieczeństwo. Pod żadnym pozorem nie wychodźcie z budynku, bo zrobi się z was budyń.

Jego żartobliwość jeszcze bardziej podniosła poziom stresu wśród młodych umysłów. Uczniowie dziesiątego roku podzielili się na grupy osób, które: skarżyły się na pogodę, opowiadały sobie o przypadkach zgonów z udziałem piorunów, umierały ze strachu przed błyskami i hukami, rozmawiały z nauczycielem, siedziały z głową w przenośnych konsolach lub nie znalazły sobie nic do roboty. Ron należał do tej czwartej grupy. Nie miał zamiaru słuchać o opowieściach wyssanych z palca albo rozmawiać z nauczycielem o piorunach, o których niewiele wiedział. Nawet nie rozumiał pojęć, którymi się posługiwano w dyskusji. 

  –  Jak się czujesz leszczu? Nie umierasz ze strachu, że bogowie piorunów atakują nasze jedyne legitne źródło wiedzy?  –  spytał Nelson, siadając na skraju swojej ławki. Ron spojrzał na niego, przełykając ślinę. Jego rozpięte guziki przy szyi same prosiły się o zapięcie, a pognieciona koszula o żelazko. Ronald nie mógł zignorować przypadkowych fałd na koszuli albo mundurku, gdyż sam nie dopuścił do takiego stanu żadnej ze swoich koszul.  

  –  Mh  –  mruknął Ron zniechęcony rozmową. Kiedy byli sami, naprawdę miał ochotę mu odpyskować, ale tracił pewność siebie, gdy tylko znajdował się w tłumie ludzi. Bał się, że powie coś nie tak, albo zostanie ponownie odtrącony.  –  Z tego, co wiem, to szkoła dysponuje piorunochronami. Więc czego tu się obawiać?

  –  A słyszałeś o piorunach, które zakręcają? Pioruny kuliste… Jak mi się zdaje  –  zamrugał i znów spojrzał na Rona.  –  Co ty na to?

  –  Pójdę do nauczyciela?

  –  Jesteś taki przewidywalny Ron  –  odparł Ned, po oparciu swoich przedramion o płaską drewnianą powierzchnię. Jego warga drnęła, kiedy z nudów zagryzł jeden ze swoich policzków. 

  –  A co mam zrobić? Wyskoczyć przez okno i zacząć tańczyć taniec pozytywnych emocji?  –  Zmarszczył brwi, krzyżując ze sobą ramiona. Ned zaśmiał się na jego poważną pozę.

  –  Gdybyś to zrobił, to musiałbym to nagrać  –  powiedział z rozbawieniem, przez co został walnięty w ramię przez Rona.  –  Najlepiej weź ze sobą tubę.

  –  Nigdy o tym nie zapomnisz?

  –  W życiu? Na pewno nie. Może jak uda mi się reinkarnować w smoka lub lisa, to wtedy zapomnę twoje wszystkie krzywe akcje. A trochę ich przybyło od ostatniego roku.  –  Ned uśmiechnął się pod nosem.

  –  Mogę się dołączyć?  –  spytał Oliver, opierając rękę na ramieniu Neda. Wówczas czarnowłosy spojrzał na niego jak kot na mysz, a blondyn szybko cofnął swoją rękę. Ron jedynie wzruszył ramionami, kończąc temat tuby z sali muzycznej.  –  Astra jest przerażona na sam dźwięk piorunów. Pocieszysz ją Ron? 

  –  Dlaczego miałbym ją pocieszać? Przecież nawet z nią nie rozmawiałem. 

  –  Bo może wreszcie znajdziesz sobie dziewczynę. Nawet Ned ma dziewczynę, a ty jesteś wciąż sam! A Astra jest naprawdę spoko laską  –  rzucił Oliver Nood, wskazując grubym nosem na skuloną brązowowłosą dziewczynę z grubymi lokami.

  –  Słuchaj Noodle-

Zupełnie nikt nie przejął się ironicznym pseudonimem, wymyślony przez Neda. Oliver od początku ignorował wszelkie absurdalne skróty i słowa, które Ned z ogromną pasją wplatał w swój monolog. Ron zmrużył oczy i skupił się na rówieśniku z boleśnie wbitym kolczykiem, złudnie rozpromienionym przez srebro. Właśnie on stukał palcami w blat, irytując wszystkich dookoła. Jego twarz wyglądała na rozluźnioną, tak jakby nie widział tych wszystkich zdenerwowanych wyrazów twarzy i karcącego spojrzenia. Jego ignorancja jest imponująca, przyznał w myślach Hooper.

Przyjrzał się dokładnie dziewczynie, analizując w głowie, co wie o nieznajomej. A miała na imię Astra Wilson, znana również jako Szkotka lub gwiazdeczka. Nie dlatego, że była popularna, lecz z powodu imienia i płci. Bowiem ona jedna przypadła na szkołę wypełnioną chłopcami. Ronald znał ją jedynie z widzenia i z plotek. Usłyszał od osób postronnych, że mieszka w Szkocji i przyjechała na wymianę uczniowską do męskiej szkoły wyższej. Jednakże jakim cudem udało jej się to zrobić? Tego nie wiedział nawet władca piorunów.

Ronald zatopił wzrok w jej grubych kręconych włosach o koloru płonących w piecyku kasztanów. Otulały jej policzki, a ich końcówki ocierały się z troską o jej szyję. Jej grzywka była ścięta poziomo i zasłaniała jej nieduże czoło. Ich barwa była podobna do jej ciemnych brązowych oczu, które z kształtu mogłyby się równać ze ślepiami dorodnej łani. Owalne, wytrzeszczone oczy oraz chude grube brwi były schowane za okrągłymi oprawkami okularów lśniące złotym blaskiem. Zsunął wzrok na jej dołki pod oczami oraz delikatne rumieńce ozdabiające jej policzki. Jej usta były szczupłe, podobnie jak jej sylwetka. Zaś z uszu zwisały jej kolczyki zakończone srebrnymi księżycami i wiszącymi koralikami o tym samym kolorze. Nosek miała niewielki, ale długi, a spojrzenie nie tyle badające, co przenikliwe.

  –  Nawet jej nie znam  –  szeptał Ron.

  –  To ją poznasz. Nie wiem, jaki ty masz problem. Jezu, to tylko dziewczyna, nie ugryzie cię. Poza tym niedługo opuści naszą szkołę i już nigdy nie będziesz miał szansy  –  odparł Nood, łapiąc go za ramię. 

Ku jego zaskoczeniu Ned wstał z chybotliwego drewnianego krzesła i wysunął się do przodu, w stronę ławki dziewczyny. Oboje skierowali swój wzrok na ławkę Astry, bacznie przyglądając się rozwojowi sytuacji. Ronald próbował zachować pozory zdawkowych spojrzeń i kącikiem oka próbował zorientować się w ich mimice, gestach i ruchu ciał. W przeciwieństwie do Olivera, który wpatrywał się w nich bez fałszywej uprzejmości. Blask w jego tęczówce zdradzał, że był ciekaw dalszego ciągu historii. 

Ned wyglądał na szczerego, kiedy rozmawiał z brązowowłosą, ale przez gwar panujący w klasie nie usłyszeli ani jednego słowa. Nie minęła chwila, gdy uczennica postanowiła odkryć przed światem jeden z jej uśmiechów i skinęła głową. Ron patrzył na tę dwójkę z daleka i zastanawiał się, od kiedy jego rówieśnik ma ludzkie emocje. Nim skończył zastanawiać się o dobrej stronie chłopaka, czarnowłosy zakończył swoją misję. Zdecydował się wrócić do Nooda i Hoopera. 

  –  O czym rozmawialiście?  –  Ron nie potrafił pohamować swojej ciekawości, która wzrastała wraz z każdym spojrzeniem na niebieskie oczy Deana. Były jak diamenty nie tylko z koloru. Twarde i oporne na jakiekolwiek żądania. To oznaczało bycie diamentem wśród głazów i kamieni szlachetnych.

  –  Jeśli chcesz, to sam się jej zapytaj.  –  Wzruszył ramionami, nie zaszczycając go wzrokiem.

  –  Nie będę nalegał.

  –  Ja też nie zamierzam.

Spojrzeli po sobie, po czym znów wrócili do swoich zajęć. Ich relacja była skomplikowaną sinusoidą, która poruszała się z góry w dół, a potem znów szybowała do góry z zawrotną prędkością, jakby znajdowali się na kolejce górskiej. Był pewny, że nawet Dean nie wie, jak nazwać ich związek. Nie mogli nazwać siebie przyjaciółmi, tak jak nie mogli powiedzieć, że się nie znają. 

Ronald wyciągnął długopis i zaczął rysować po kartce, próbując oczyścić swój umysł ze zbędnych myśli. Wsłuchiwał się w dźwięk ostrza długopisu, który ze znajomym głosem przesuwał się po kartce. Niestety im bardziej próbował opustoszyć głowę z wiedzy, tym więcej obrazów i bzdurnych idei nasuwały mu się na myśl. Wówczas do jego głowy wróciła Isla, która była w tamtym czasie najładniejszą dziewczyną, jaką spotkał w tamtym czasie. Nie dlatego, że jej cera była lśniąca, a zęby białe jak śnieg. Również przyczyną nie było to, że nosiła białe długie suknie, szargane przez wiatr jak firany. A dlatego że pałała pasją do książek i pożyczała mu różne dzieła nieznanych artystów. Ronald nie potrafił pojąć, skąd brała się jej niechęć do słodkich, choć przereklamowanych powieści, a miłość do nieznanych i niesprzedających się rękodzieł. Często się kłócili z wielu powodów i ostatecznie przez to, że poszli do innych szkół. Ciekawe co ona teraz robi - pomyślał Ron, uśmiechając się pod nosem delikatnie.

Gdy tylko ryknął dzwonek, Hooper podniósł się z siedzenia i skierował się na korytarz szkolny. Głośnik znów wydał tubalny dźwięk i został przecięty przez głos dyrektora, zwołujący apel w szkolnej stołówce. Włożył niepotrzebne podręczniki do szafki 301, po czym skierował się w stronę części jadalnej szkoły. Rozejrzał się po żółtym pomieszczeniu, które mdliło go, odkąd przekroczył próg stołówki. Ze ścianami kontrastowały niebieskie plastikowe stoliki. A przy nich w każdym możliwym miejscu znajdowały się krzesła wykonane z tego samego materiału. Przy każdym ze stołów siedziała choć jedna osoba, a niektóre stoliki były wypełnione w całości. W końcu zauważył miejsce, które się zwolniło i popędził w jego stronę, zajmując je jako pierwszy. Nim się jednak spostrzegł, dosiadło się do niego dużo uczniów z wyższych klas. 

Uczniowie od klas jedenastych do trzynastych zamiast niebieskich swetrów z koszulą nosili z dumą czarne marynarki kończące się srebrnymi paskami i spodnie uszyte z ciemnego jedwabiu. Niebieski sweter zastąpiła biała koszula i krawat w czarne oraz niebieskie pasy. Finalny efekt dodawały czarno-niebieskie naszywki z logiem szkoły, niebieskie paski na rękawach, a także czarne skórzane buty. Wyglądały o wiele bardziej poważnie niż mundurki dla dziewiątych i dziesiątych klas, jednak tak było od lat i nikt tego nie zamierzał zmienić.

Skierował swoją uwagę na szybę, która przepuszczała do sali słoneczne światło. Słońce ukryło się zawstydzone za chmurami, a Ronald był tak samo skryty, jak one. Tylko że on nie miał chmur, za którymi mógłby skryć rumiane lice. Musiał zacisnąć pięść i czekać aż ten okropny dzień się skończy. Dlaczego on z wszystkich ludzi na świecie, musiał wpaść w tak beznadziejną sytuację? Wpatrywał się w innych, lecz nie potrafił podejść i zapytać ich o cokolwiek. Jego myśli podszeptywać mu, że i tak nikomu nie zależy na tym, co ma do powiedzenia. A on w to wierzył.

  –  Witam wszystkich uczniów szkoły wyższej dla mężczyzn  –  Dyrektor przywitał się swoim grubym, ale czystym jak skrawek kryształu głosem. –  Dobrze widzieć was wszystkich zdrowych i gotowych do nauki. Zebraliśmy się tutaj, by przyznać nagrody za etap szkolny olimpiady matematycznej oraz wynagrodzić osiągnięcia sportowe naszych uczniów. 

Ronald wyciszył się, gdy do jego uszu dotarł cel apelu. Matematyka nie szła mu dobrze, a o sporcie nawet nie zamierzał słuchać. Nienawidził biegać i uprawiać sportów zespołowych. Zawsze był wybierany na końcu i siedział na ławce dla rezerwowych. Wszystko to dlatego, że nie miał kondycji oraz nie był najlepszy w komunikacji międzyludzkiej. Nigdy nie wiedział, co powiedzieć, a kiedy ukształtował wypowiedź w głowie, natychmiast głos zastygał w jego ustach. Zamiast tego siedział na ławce rezerwowych z pozycją literatury i odcinał się od świata zewnętrznego z nadzieją, że nie dostanie piłką w twarz.

  –  Pragnę również podziękować za wkład uczniów z wymiany, którzy stanęli na wysokości zadania i dostosowali się do życia naszej szkoły. Z tej okazji zorganizowaliśmy razem z radą miasta bal pożegnalny dla naszej pierwszej uczennicy oraz uczniów. Prosimy o brawa dla nich oraz dla was, za wspólnie spędzony czas i pierwszą udaną wymianę uczniowską. 

Ronald spojrzał na Astrę, która miała związane sztucznie kręcone włosy w niedopracowanego koka przepasanego ciemnoniebieską wstęgą. Gdy tylko Szkotka poczuła na sobie jego wzrok, odwróciła się do niego i uśmiechnęła się delikatnie. Wyglądało to na szczery grymas, choć była odrobinę speszona. Brązowowłosemu również udzielił się taki nastrój i prędko zawrócił swoje oczy na blondyna, którego nie znał. Podobno był z Irlandii. Nie tak wyobrażał sobie Irlandczyka. Chudy jak zapałka blady nos, para ciemnych brązowych oczu i ciemne brązowe włosy ostrzyżone na krótko, prócz grzywki zasłaniającej pół jego czoła. Na jego trójkątnej linii żuchwy widać było delikatny zarost, przypominający meszek. 

  –  Stary to twoja dziewczyna?  –  spytał jeden ze starszych uczniów, widząc uśmiechniętą okularnicę. 

Hooper nie odpowiedział. Nie zamierzał wciągnąć się w wir plotek i znaleźć się w sidłach uczniowskiego sposobu na przekazanie informacji. Oparł głowę o rękę, śledząc wzrokiem wszystkich uczniów z wymiany. Było ich sześciu i każdy z nich był inny na różny sposób. Właśnie przez takie spotkania przypominał sobie, jak różni z wyglądu są ludzie, mimo że nosili te same mundurki. Jednocześnie zauważył beznadziejną przypadłość ludzi. Nawet mu zdarzyło się ocenić człowieka po wyglądzie, mimo że wmawiał sobie, że to nie ma żadnego znaczenia. Miało znaczenie, bo właśnie tak ludzie zostali wychowani. Obserwując zwykłą ulicę, można było zauważyć więcej prawd o życiu niż w jakimkolwiek podręczniku. Okazuje się, że nawet najstraszniejszy mężczyzna na ulicy, może mieć serce niewinne jak baranek, a najbardziej urocze dziecko wdaje się w kłótnie i bitwy dla zabawy.

Ron wyciągnął z plecaka książkę i wcisnął swój nos między strony, zgrywając zaczytanego człowieka. Tu przeciągnął się, tam zajrzał między strony, a potem przesunął palcami po tekście. Sam nawet nie wiedział jaką książkę wyciągnął, ale nie przejął się tym, lecz wciąż podtrzymywał tę fasadę. Uniósł wzrok znad książki, gdy tylko usłyszał zbliżające się w jego stronę kroki. Ned usiadł obok niego, nie rozchylając nawet warg. W ręce trzymał dyplom za zajęcie drugiego miejsca w konkursie matematycznym. Jego oczy skrywały głębokie zamyślenie, podczas gdy niespokojnie przygryzał wargę.

  –  Wszystko dobrze Ron?  –  Wyobraźnia mu podpowiedziała, imitując głos nastolatka siedzącego obok.

  –  Wszystko dobrze?  –  spytał się zdziwiony, widząc, jak Ron przybliża się do niego. Wkrótce szatyn zrozumiał, że cały czas sunął w jego stronę, a na jego policzkach wykwitły rumieńce, upodabniające się do dojrzałych pąków kwiatów.

  –  Tak, tak  –  odpowiedział pośpiesznie zielonooki, gdy tylko poczuł przy skórze głos uprzednio błąkającego w myślach nastolatka. Czy naprawdę znów odpłynąłem? - zastanawiał się, wstając z ławki. Skierował się w stronę wyjścia, narzucając na siebie ramiączka plecaka. Gdy tylko wyszedł z sali, zaintrygowała go sytuacja na zewnątrz. Wyglądało na to, że burza powoli mija i pozwala deszczowi osiąść się na dłużej, a mimo to wciąż słychać było hałaśliwy warkot nieba. Odpuścił sobie obserwację natury i wyruszył się do przodu.  –  Czemu robię z siebie zawsze takiego idiotę?

  –  Bo jesteś idiotą  –  odpowiedziała mu Berenice, podchodząc do stojącego nieopodal chłopca z niższej klasy.  –  Ale to może być tylko atut, jeśli potrafisz go dobrze wykorzystać. Pomyśl, że jako nietypowy mężczyzna możesz znaleźć równie nietypową osobę, która cię w pełni zrozumie.

  –  Moje narzekanie wybudziło cię z drzemki?

  –  Może  –  odparła Berenice, mrużąc przy tym zmęczone oczy. Wyglądała na zmęczoną, mimo że przed chwilą wybudziła się z drzemki. Regularnie nawiedzało ją wrażenie, że została na nią rzucona klątwa wiecznego snu i budziła się jedynie na przelotny okres czasu. 

  –  Skoro o tym mowa… Co tutaj robisz? Wydawało mi się, że to ostatnie miejsce, gdzie kogokolwiek spotkam.

  –  Chciałam uchwycić piękno piorunów. Tam nie potrafiłam się skupić, a tutaj mam dużo przestrzeni i najlepszy widok. Chcę tchnąć życie w ten rysunek i odwzorować go jak najlepiej potrafię  –  mówiła rozmarzona dziewczyna, czując, jak podekscytowanie przepływa przez jej ciało. Chciała machać rękami z podekscytowaniem oraz uśmiechać się szeroko do osób, które właśnie minęła. Ręce swędziały ją z narastającego oczekiwania i zachęcały, by chwycić za ołówek i gumkę. 

  –  Oby ci się udało. 

  –  Musi się udać  –  odparła dziewczyna, wyciągając z torby szkicownik i kilka pisaków. Próbowała znaleźć najlepszy kąt, aby zauważyć piorun oraz skutecznie oddać zarówno światłocień, jak i perspektywę.  –  Powinieneś wracać do stołówki. Pewnie wiele osób z twojej klasy się tam kręci.

  –  Nie interesują mnie inni  –  szepnął cicho w stronę dziewczyny, zaciskając palce na niebieskim swetrze. Czuł, że gdziekolwiek się nie znajdzie, zawsze jest odpychany i ignorowany, niezależnie od jego intencji. To uczucie nie opuszczało go od jakiegoś czasu, ale jeszcze nigdy ktoś tak pretensjonalnie nie próbował się go pozbyć. 

  –  To twoja sprawa, ale jeśli chcesz kogoś poznać, nie powinieneś udawać, że ci nie reagować na ich zaczepki oraz uciekać w odosobnione miejsca. Nie przyjdzie żaden książę z bajki i nie uratuje cię jak po bokach.

  –  Mój książę właśnie przybył  –   odparł z rozbawieniem, gdy spostrzegł za zirytowanym Ned'em. W wyobraźni widział, jak powiewa mu peleryna z przedstawienia w teatrze. Zasłonił dłonią usta i stłumił głośne parsknięcie, które wyrwało się nagle z jego ust.

  –  Nelson? Masz naprawdę gust  –  mruknęła między śmiechem rudowłosa. Patrzyła na czarnowłosego ze swoistą rezerwą, nie dając po sobie niczego poznać. 

  –  Możesz mi wyjaśnić, dlaczego zachowujesz się tak dziwnie?

  –  Myślałem, że masz to w poważaniu.

  –  Bo mam, tylko że… Nie pozwolę się ignorować, okej? Mam swoje standardy, a według nich nie zasłużyłem na odwrócenie się i odejście bez słowa  –  burknął, opierając plecy o zimną otynkowaną ścianę. Jego wzrok był mętny, a po wcześniejszym uśmiechu nie został nawet ślad. 

  –  Więc czemu jesteś wściekły jak osa?

  –  A czemu nie? Utknąłem w tej szkole jak ptak w klatce, mimo że już dawno mógłbym być gdzieś indziej. Jestem już zmęczony i głodny  –  zniżył brwi, skupiając się na rozpoznaniu pogody za oknem. –  Wiesz co? Mam to gdzieś.

Nelson podszedł do drzwi i szarpnął za klamkę. Drzwi jednak były nieustępliwe i dalej pozostały w zastoju. Wówczas mężczyzna podszedł do okna, przy którym siedziała Berenice i odsunął ją na bok, wchodząc na parapet. Chwycił za klamkę, lecz pomyślnie dwójka znajomych odsunęła go od niebezpieczeństwa. Mimo że pioruny zniknęły, wciąż istniało ryzyko, że nie wrócą zdrowi do domu. Nawierzchnia była śliska, niebo bezkompromisowe, a on jeszcze bardziej uparty.

  –  Zgłupiałeś Ned?!  –  Jak dotąd cichy Ron krzyknął na korytarz, wprawiając Deana w osłupienie.  –  Co jest ważniejsze od własnego twojego życia, że tak uparcie chcesz wyjść?

  –  Ned! W tej chwili się uspokój  –  powiedziała zdenerwowana Berenice.  –  Jestem ostatnią osobą, która powinna cię pouczać, ale to, co robisz, jest głupie. Nie… jest idiotyczne. 

  –  Odwal się ode mnie wariatko  –  Nelson skrzywił się widocznie, ale jego złość zaczęła opadać. 

Ron patrzył na niego z daleka, czując, że znów wyrosła bariera między nim a światem. Wielka zwalista ściana otoczona ostrokołem i zalana betonem aż po czubki. Coś w jego oczach zdawało się zmieniać, zupełnie tak, jakby już stracił nadzieję na zmianę swojej sytuacji. A to wszystko, dlatego że jeden głupi łobuz zrobił coś w przypływie złości?

  –  Czy ty ryczysz Ron?  –  spytał Ned, zgorzkniały aż do kości. Żal rozprzestrzeniał się w nim jak trucizna. Pędził po każdej żyle, stuknął każdą kość i otarł się o każdym mięśniu.  –  W porządku… zostanę.

  –  Nie płaczę  –  charknął, a potem odwrócił się plecami.  –  Coś mi wpadło… do oczu. 

Ron wzdrygnął się, gdy poczuł na ramieniu obcą rękę. Okazało się, że to Berenice podpiera się o niego, aby przejść w głąb szkoły. Dziewczyna minęła ich, lecz nim całkowicie odeszła, spojrzała się jeszcze raz na Rona, by upewnić się, że wszystko jest dobrze. Gdy tylko zobaczyła poprawę w jego samopoczuciu, zakręciła grzywką i odeszła. A za nią ciągnął się czerwony szal. 

  –  Ta wariatka jest czasem niereformowalna.  –  Ned mlasnął z niesmakiem, a potem spojrzał na Rona. Jakby nigdy nic wskazał kciukiem w stronę miejsca, z którego przyszedł.  –  Chcesz iść do stołówki? Pewnie mają coś dla głodnych uczniów. 

  –  Nie jestem głodny.

Chwilę stali w ciszy nie odzywając się do siebie. Nie byli na siebie źli, ale przez ówczesną sytuację oraz zmęczenie nie potrafili się dogadać. Ron usiadł na schodku, a Ned krążył przez kawałek korytarza, zastanawiając się nad tym, co ma robić. Po chwili jego twarz rozjaśniła się, co zwiastowało nowy, zapewne jeszcze gorszy koncept. 

  –  Mam plan! Ale musisz mi stuprocentowo zaufać.

  –  Nie ufam ci nawet w dwudziestu procentach Ned.

Chłopcy spojrzeli po sobie, szukając w swoich oczach wzajemnej zgody i próbując rozwikłać narastające nieporozumienia. Ronald obawiał się tego, co właśnie wpadło do głowy Neda. Jeśli on miał pomysł, można byłoby założyć, że to wykona. Co gorsze, to mogłoby być dosłownie wszystko - myślał, gdy mimika Nelsona zmieniła się na wyjątkowo zadowoloną. 

Nim zdążył zareagować, Ned chwycił jego dłoń i razem z nim pobiegł w stronę okna, otwierając je na oścież. Ledwo przeskoczyli przez białą framugę okienną, a ich podeszwy zanurzyły się w gęstym błocie. Brązowa maź prysnęła na ich spodnie, kiedy z impetem wbili się w bagno. Ich ubrania również zaczęły przeciekać przez deszcz, a ich kolor zmieniał się na coraz to ciemniejszy. Jednakże nie zwolnili tempa, w którym się poruszali i dalej biegli do przodu, zostawiając za sobą otwarte okno i ślady zastygłe w zmoczonej ziemi. Drzewa przed nimi były szarpane przez 

  –  Dokąd biegniesz?!  –  spytał przestraszony Ron, podczas gdy serce podchodziło mu do piersi. Narastał w nim niepokój, gdy tylko pomyślał, jakie ciąży nad nimi niebezpieczeństwo. Nie powinni biegać, zaraz po burzy przez ulice Christchurch, jakby coś ich goniło. 

  –  Zobaczysz!

Ron wygłuszył w głowie dźwięki burzy i odgłosy kapiącego deszczu, by zwrócić uwagę na to, co widzi. Zamrugał, kiedy rześkie powietrze zaatakowało jego oczy. Jego widok był zdawkowy przez to, że biegli. Dyszał, widząc jak ciągnie się ulica zalana błotem i deszczem, a gałęzie leżą na ziemi po ataku pioruna. Bał się, że z taką lekkomyślnością oni również tak skończą. Spopieleni, o twarzy nie do rozpoznania i przede wszystkim samotnie. 

  –  Nienawidzę twoich durnych pomysłów!

  –  Dasz radę!

Ronald spojrzał na mokrego od stóp do głów nastolatka, który biegł do przodu. Jego twarz była zupełnie skupiona, jakby nie przeszkadzał mu deszcz ani ryk nieba, a ciemne włosy przykleiły się do jego czoła oraz twarzy. Czas zaczął gnać, a niebo nie wskazywało na żadną konkretną godzinę. Nad nimi przelatywała szara chmura, kształtującą się we wściekłego smoka z dużym ostrym ogonem. Ned spojrzał na niego kątem oka i uśmiechnął się, wciągając go w zakamarki starej szopy złożonej z kilku desek i zielonej blachy. 

Pochylili się i przeszli na czworaka przez niewielkie wejście do małego zakurzonego wnętrza, oblężonego grzybem i w pół zdartymi zmoczonymi panelami. W niektórych dziurach na podłodze wytworzyły się niewielkie kałuże, które z trudem ominęli. Skulili się przy jednej ścianie, gdzie zbiegała się zielona płyta i okrojone brzozowe deski. Ron zwrócił największą uwagę na mokre plakaty. Jeden z nich przedstawiał nocne niebo, na którym wisiały białe motyle. Wyróżniał się tam biały napis, który mówił “PÓŁ MOTYLA ZA ĆWIERĆ”. Obok był cyrkowy plakat, przybity na zardzewiałe gwoździe. Z tyłu widać było namiot w kolorze białym oraz czerwonym, a przed nim kilka artystów scenicznych oraz zwierząt. Na przodzie stał klaun przebrany w białą koszulę, żółtą marynarkę zakończoną białymi mankietami na srebrny guzik i czerwone spodnie w żółte paski. Na głowie sterczały mu czerwone włosy, a nad ustami miał mały biały wąsik. 

  –  Cyrk modliszki? Widać, że musiała być tutaj naprawdę dobra impreza  –  odparł mężczyzna i wyciągnął z torby butelkę wody. Odkręcił plastikowy korek, po czym wziął haust zimnej wody.  –  Modliszki… Widziałem je kiedyś. Były wtedy pożerane przez węża.

  –  Węża? Miałeś kiedyś węża w domu?  –  spytał Ron, puszczając mimo uszu wzmiankę o modliszce. Sam posiadał patyczaki, jednak zdechły kilka dni później i od tamtej pory nie wziął pod opiekę żadnych owadów. 

  –  Ja? Co ty. Ale mój wujek miał jednego. Pamiętam, że karmił je małymi myszkami. Nie większymi od ciebie  –  szepnął i uśmiechnął się, a kolczyk w jego ustach błysnął.  –  Właściwie, zastanawiałem się nad czymś. Ostatnio często na siebie wpadamy i nie wydaje ci się to dziwne?

  –  Co masz na myśli?

  –  To tak, jakby ktoś nas obserwował. Wiesz… Jakby ktoś specjalnie zmuszał nas do przebywania w swoim towarzystwie. Jednak po co miałby to robić? 

  –  Ty i te twoje teorie spiskowe.  –  Ron pozwolił sobie na westchnienie.  –  Natomiast mogę cię spytać o ten głupi pomysł wyskakiwania przez okno. Co cię napadło?! Mogło nam się coś stać. Praktycznie dalej może!

  –  Gdybym naprawdę się tym przejmował, moje włosy nie byłyby czarne, a siwe. Nie możesz przejmować się każdą głupotą w swoim życiu, bo ci go nie starczy na naprawdę ważne rzeczy.

  –  To brzmi zbyt mądrze dla takiej osoby jak ty  –  dogryzał mu Ron.

  –  A widzisz? Jednak coś jest nie tak!

  –  Ned… 

  –  Wydaje ci się, że to, co mówię jest głupie-

  –  Bo jest głupie.

  –  Nie, musisz tylko wytężyć swoje myślenie, aż dojdziesz do wniosku, że to, co mówię, nie jest aż tak durne  –  odpowiedział zamyślony, przesuwając kciukiem po swoim kolanie.  –  Powiem to inaczej. Pomyśl, że kiedyś ktoś stwierdził, że ser jest obrzydliwy i zakazał jego produkcji.

  –  Produkcji sera?

  –  Tak niedowiarku.  –  Wywrócił oczami teatralnie.  –  Nie musi być to koniecznie ser. Po prostu teraz może wydawać ci się to głupie, ale wcale nie musi tak być. Kiedyś ktoś powie to samo co ja i zostanie wysłuchany. Podczas gdy ty stwierdziłeś, że jest to głupie.

  –  Być może  –  szepnął Ron.  –  Może jeszcze kiedyś będzie miało szansę dostać drugie życie. 

  –  Tak jak ser?

  –  Tak jak ser.

Niebieskooki zgarnął zamaszystym ruchem stary poplamiony koc i zarzucił go sobie na plecy, tworząc prowizoryczną pelerynę. Zakręcił się jak czarodziejka, targając po wietrze brązową płachtę. Gruba bawełna ze świstem przecięła powietrze i wkrótce znów otoczyła ramiona młodzieńca. Ron spojrzał na niego i nie ukrywając rozbawienia, zaśmiał się, zakrywając dłonią swoje cienkie wargi. Wprawdzie widział, jak Ned rozbawia wszystkich na scenie, jednakże teraz robił to bez przymusu i z widocznym uśmiechem na twarzy. Nagle wystawił do niego chudą dłoń i poderwał go do góry i zaplótł wokół jego pleców stary koc. Hooper zrobił krok w jego stronę i został okręcony jak kobieta podczas tańca. Wydał z siebie nieśmiały śmiech i odrzucił wszelkie zahamowania. Byli tam sami, a słyszał ich tylko przeciekający dach. 

  –  Nie możesz się bać, bo nie starczy ci życia, żeby cieszyć się najprostrzymi rzeczami  –  odpowiedział Ned, obchodząc go z prawej strony.  –  I tak. To cytat ze spektaklu, jednak dał mi do myślenia. Boisz się wielu rzeczy, prawda? Powinienem powiedzieć ci, że ze strachem trzeba walczyć, ale tak się nie da. Jednak wiem jedno. Strach nie istnieje, to nie jest żaden potwór, ani bestia, która kryje się pod łóżkiem. To tylko natrętna myśl, niepozwalająca ci iść dalej. Kiedy ją już odrzucisz, nawet mieszanka brudnego deszczu wprawi cię w zachwyt. 

Ned zdjął z siebie brudny materiał i rzucił nim w stronę mokrej od deszczu podłogi. Spojrzał na zespawnowane drzwi, po czym przeszedł przez dziurę w ścianie. Wyglądała tak, jakby była wydrążona przez wielką bestię. Ronald ruszył w ślad za rówieśnikiem i przekroczył granicę między rosłą trawą a zlepionymi kawałkami paneli. Deszcz zdobił asfalty, chodniki, trawę, pobliskie drzewa i leszczyny, pokrywał ludzi, kwiaty i nadleśne ptaszyny. Podbiegł do Neda, widząc, że czarnowłosy nawet na niego nie czekał. 

  –  Więc? Po co było to wszystko?

  –  Nie chciałem siedzieć w szkole. To tyle.

  –  Tyle?

  –  A może trochę i więcej.

 

Rozdział III
Deszczowa pora

" Cóż mi po myślach, co będzie później, skoro uśmiechasz się tak pięknie w tej chwili?"

Podpowiedź:

Możesz usunąć tę informację włączając Plan Premium

Ty też bez problemu stworzysz stronę dla siebie. Zacznij już dzisiaj.